poniedziałek, 20 stycznia 2014

Wspomnienia - Zajezdnia Dąbrowskiego.

14 września 2012 roku. To data, która na zawsze zostanie w mojej pamięci. Roman B. odkupił zajezdnie od MPK Łódź... i ją zburzył. Bez pozwolenia, po cichu, po godzinach pracy urzędów. Zięć oskarżonego nadzorował całe zajście. Aż łza w oku się kręci myśląc i oglądając stare (historyczne!) zdjęcia zajezdni. Usytuowana w miejscu z którego wagony mogły wyjechać w każdą część miasta. Zniknęła na zawsze...
Budynek gospodarczy zaj. Dąbrowskiego | fot. Wikipedia



A nie powiem, mam wspaniałe wspomnienia związane z nią. Mogę Wam opowiedzieć, jeśli chcecie :)

Mój dziadek, teraz na emeryturze, jest z zawodu elektromonterem. Pracował w zajezdni od lat 60/70. Trafił tam jako najmłodszy pracownik. Każdy się śmiał, że długo nie wytrzyma w tej pracy. Początkowo jeździł razem z kolegami jako technicy, do wypadków, wykolejeń i innych podobnych zdarzeń. Później stało się tak, że dziadek miał załamanie. Już nie miał siły oglądać np. odciętej kończyny i innych podobnych obrazków.  Chciał już przyznać rację swoim pracodawcom. Dziwnym trafem udało mu się przejść na stanowisku na którym montował silniki.

Tam, pracował w kanale i sprawował opiekę nad tym, aby pojazd wyjechał ze sprawnym silnikiem. Wiele razy musiał przyprowadzać wagon do hali i tam z innymi pracownikami go naprawiać. Było to jednak problemem. Nie miał pozwolenia na prowadzenie tramwajów. Nie było problemu kiedy wagon stał na końcu toru postojowego. Można było wycofać i wjechać do hali zajezdni na wstecznym. Problem pojawiał się gdy wagon stał w środku kolejki lub na początku. Wtedy należało mieć uprawnienia do kierowania tramwajem.

To były już bliżej lata 70. Musiał zdać odpowiednie szkolenia i egzaminy. Z powodu wady wzroku dostał pozwolenie na kierowanie tramwajem, ale bez pasażerów. Od tej pory mógł jeździć wagonem technicznym i przetaczać wagony. Wtedy były to kultowe wagony typu 5N. Dzisiaj możemy je spotkać na tramwajowej linii turystycznej. Kursuje w dni wakacyjne na linii 43 w relacji Telefoniczna - Lutomiersk.
Widok na wjazdy do hali zajezdni |fot. Wikipedia
Do lat 80-90 właściwie przeszedł większość stanowisk roboczych. Przystanął na stanowisku Brygadzista. Miał pod sobą pracowników i uczniów. Wtedy zaczęły napływać wagony typu 805Na i stopniowo zaczęto wycofywać najbardziej wysłużone wagony typu 5N. Po dłuższym upływie czasu zaczęły wręcz dominować w zajezdni. Zaczęto łączyć je w składy 2, a nawet 3 wagonowe. Testowane były na rozkładach jazdy. Namyślano się, czy lepiej puścić jeden wagon z częstotliwością 10 minut, czy potrójniak z częstotliwością 30 minut. Tutaj ze względu na różne obciążenia linii brygady były 1 i 2 wagonowe. Trójwagonowe składy na krótko zaistniały w obraz Łodzi

Zaczął się jednak problem, którego nikt nie był w stanie rozwiązać. Łączone wagony w składy, miały bardzo "miękki" sprzęg. Przy awaryjnym hamowaniu wagon doczepny potrafił najechać wagon poprzedzający. Było to dość uciążliwe, bo tramwaje wracały do zajezdni zniszczone. Mój dziadek po ponad roku namyślania się i projektowania stworzył sprzęg, który się nie łamał. Stworzył coś na zasadzie zakładek. Zakładek, które można rozdzielić, ale po złączeniu się nie łamią. Sprzęg przechodził wielodniowe badania techniczne, testy (po założeniu do wagonów) i próby hamowania. W żaden sposób sprzęg nie łamał się i podjęto decyzję o zamontowaniu ich we wszystkich wagonach. Po dziś, dzień są montowane w zmodernizowanych 805Na.

Pomysłodawca dostał wyróżnienie i certyfikat, a sprzęgi rozeszły się na całą Polskę. Z opowieści przypominam sobie, że pojechały najpierw do Poznania. To nie jedyny pomysł...
Któregoś dnia, motornicza miała pożar wagonu i miała problem. Butla z gaśnicą była za ciężka i ciężko było kobiecie wyciągnąć kilkunastu kilogramową gaśnicę zza fotela motorniczego. Dziadek opatentował wózeczek na którym butla była przyczepiona tak, aby można było szybko wyciągnąć ja z wozu i użyć. Takie rozwiązanie przyjęło się na pierwsze parę miesięcy, ale później zrezygnowano z niego i zdecydowano się na umieszczenie dwóch mniejszych gaśnic.
Hala zajezdni Dąbrowskiego. | fot. lodz.naszemiasto.pl
W latach 90, 2000 do zajezdni skierowane wagony typu 805Na-EN, wśród miłośników i pracowników nazywane Elinem. Często wspominał, że nie lubił tych wagonów. Sprawiały problemy. Były już w tamtym okresie przeładowane elektroniką, a w dodatku nie było do nich części zamiennych.

Wiele razy zdarzało się tak (i nadal się tak dzieje!), ze brygadzista wraz z pracownikami musiał naprawić wagon, a nie miał z czego tego zrobić. Brak części był już od lat 80 na porządku dziennym. Wagony uszkodzone zostawały odstawiane na bocznicę i były z nich wyciągane części. Taki wagon nazywany jest "dawcą części".

Po 2000 roku dziadek przeszedł na emeryturę. Zostawił po sobie trochę historii. Zakończył pracę jako brygadzista z wieloma dyplomami i certyfikatami.

W 2012 zajezdnia została zburzona. Dziadek przeczuwał, że tak będzie. Od lat była zaniedbywana, jak tabor i pracownicy. Ma jednak nadzieje, że narożny budynek uda się uratować. Z jednej strony jest mu bardzo szkoda, ze tyle lat pracy i wkład w tą zajezdnie poszło na marne, ale z drugiej uważa, ze tak musiało być. Budynek był w fatalnym stanie - to musiało się stać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz